„Dobra chemia” – wywiad z dr Julie Holland

Julie Holland od lat 90. bierze udział w badaniach nad MDMA i z zainteresowaniem przygląda się klasycznym psychodelikom, m.in. psylocybinie. – Fascynuje mnie możliwość pobudzania neuroplastyczności i wywołania pozytywnych zmian w zachowaniu i emocjonalności za pomocą psychodelików – przyznaje Holland w rozmowie z Maciejem Lorencem. Wywiad ukazał się na łamach Krytyki Politycznej.

Dobra chemia to tytuł pani najnowszej książki. Pisze pani w niej o substancjach psychoaktywnych, ale również o oksytocynie. Czym właściwie jest dobra chemia?

Gdy jesteśmy z kimś blisko fizycznie i emocjonalnie, w naszych organizmach uwalnia się coś, co nazywam „dobrą chemią”, czyli koktajl hormonów i neuroprzekaźników, za sprawą których czujemy się bezpiecznie i dobrze. Jednym z nich jest oksytocyna, która odpowiada między innymi za zaufanie, powstawanie więzi emocjonalnych i poczucie połączenia z innymi. Uwalnia się choćby w trakcie seksu, porodu czy karmienia piersią.

Nasz układ nerwowy ma dwie autonomiczne części: układ współczulny i przywspółczulny. Pierwszy odpowiada za mobilizację organizmu i reakcję „walcz lub uciekaj”, której towarzyszy podniesienie poziomu hormonów stresu, takich jak kortyzol czy adrenalina. Odgrywają one kluczową rolę w sytuacjach zagrożenia i mogą nawet ocalić nam życie, ale są pomocne tylko na krótką metę, a długofalowo mogą nam szkodzić. Gdy ktoś czuje się odizolowany, marginalizowany i wykluczony z otaczającej społeczności, niestety doświadcza ich działania przez cały czas.

A za co odpowiada układ przywspółczulny?

Za wypoczynek, trawienie pożywienia i regenerację organizmu, ale także poprawę naszych relacji interpersonalnych. W obu tych procesach uczestniczy oksytocyna. Dobra chemia zasadniczo rozbudza w nas poczucie bezpieczeństwa, rozluźnienia i połączenia z innymi, wpływając korzystnie na nasze organizmy.

W książce wspomina pani jednak o tym, że oksytocyna może również pogłębiać podziały pomiędzy ludźmi, ponieważ wzmacnia przywiązanie do własnej grupy i rozbudza myślenie na zasadzie „my-kontra-oni”.

Rzeczywiście pogłębia poczucie przynależności do określonej wspólnoty, zwiększając jej wewnętrzną spójność. Czasami grupy konsolidują się poprzez opozycję wobec innej grupy, która jest uznawana za wrogą, co widać szczególnie wyraźnie w świecie polityki. To prowadzi do myślenia „albo jesteś ze mną, albo przeciwko mnie”. Oczywiście to łatwy sposób na wzmocnienie więzi wewnątrz grupy, ale według mnie tego rodzaju podziały nie popychają nas w stronę lepszego świata. Powinniśmy budować mosty, a nie mury.

Dlaczego w ogóle potrzebujemy poczucia więzi?

Nasze ciała są ewolucyjnie zaprogramowane do dawania nam przyjemności w reakcji na poczucie połączenia z innymi ludźmi. Człowiek jest zwierzęciem stadnym i potrzebuje innych, aby przetrwać. W naszym przypadku kluczem do przetrwania nie jest reakcja „walcz lub uciekaj”, lecz raczej umiejętność dogadywania się z innymi i rozwinięte kompetencje społeczne, ponieważ to właśnie one w największym stopniu zwiększają prawdopodobieństwo, że otaczające nas osoby będą skłonne udzielać nam wsparcia, a my poczujemy się bezpiecznie. Gdy w dawnych plemionach zbieracko-łowieckich ktoś z jakiegoś powodu doświadczał ostracyzmu, nie był w stanie przetrwać i przekazać swoich genów kolejnym pokoleniom. Nasz gatunek bywa wręcz kategoryzowany jako „obligatoryjnie stadny”, co oznacza, że nasze przeżycie jest uzależnione od funkcjonowania w grupach i że mamy wbudowaną potrzebę poczucia więzi. Nasze ciała reagują na tworzenie i pielęgnowanie relacji międzyludzkich, nagradzając nas za nie dobrą chemią. Gdybyśmy nie czerpali przyjemności z bliskości, przytulania, seksu czy karmienia piersią, nasz gatunek wyginąłby dawno temu. Nawet ssanie piersi przez noworodka uwalnia oksytocynę w jego organizmie, pomagając mu w przetrwaniu.

Do czego może prowadzić brak poczucia więzi z innymi?

Poczucie wyobcowania niewątpliwie przyczynia się do stanów lękowych i depresji. Przez większość naszej historii żyliśmy w wielopokoleniowych plemionach, a współcześnie coraz więcej ludzi mieszka samotnie, znaczną część czasu wolnego spędzając przed monitorem komputera albo telewizorem – o ile w ogóle mogą sobie pozwolić na czas wolny. Ilekroć wpatrujemy się w ekran komputera lub telefonu, tracimy kontakt z własnym ciałem. Na dodatek wielu osobom brakuje poczucia sensu w życiu i mają wrażenie, że są jedynie nieistotnym trybikiem w wielkiej maszynie, a ich praca nie ma żadnego znaczenia. Według mnie ten problem wynika po części właśnie z funkcjonowania w kapitalistycznych społeczeństwach opartych na indywidualizmie i rywalizacji. Poczucie bezsensu prowadzi do poczucia beznadziei, które jest zabójcze w dosłownym znaczeniu, ponieważ w psychiatrii uznaje się je za jeden ze znaków rozpoznawczych tendencji samobójczych. Na dodatek mamy do czynienia z pogłębiającymi się podziałami politycznymi i problemami społecznymi, a chaos informacyjny w internecie powoduje, że nie jesteśmy w stanie określić, co jest prawdą i komu możemy ufać. Trudno jest czuć się dobrze, bezpiecznie i pewnie w takich warunkach.

Do tego dochodzi jeszcze kryzys klimatyczny.

Istnieje korelacja pomiędzy poprawą samopoczucia a przebywaniem w naturze – na przykład japońskimi „kąpielami leśnymi”, czyli shinrin-yoku. Udowodniono, że kontakt z przyrodą pomaga w łagodzeniu symptomów depresji. Współcześni ludzie Zachodu coraz częściej czują się odłączeni od siebie samych i od innych ludzi, ale również naszej planety. W kolejnych rozdziałach mojej książki opisuję różne poziomy połączenia: z własną osobą, z partnerem lub partnerką, z rodziną, ze wspólnotą, z naszą planetą oraz z całym wszechświatem.

Co to znaczy?

Połączenie z wszechświatem polega między innymi na dostrzeżeniu wzajemnych powiązań między wszystkimi zjawiskami i bardzo często pojawia się podczas doświadczeń po zażyciu psychodelików. Pod wpływem tych substancji wiele osób zdaje sobie sprawę, że wszystko jest współzależne, a jakiekolwiek poczucie odseparowania jest tak naprawdę złudzeniem. Niektóre z nich wchodzą w stan „oceanicznej bezkresności”, w którym granice pomiędzy nimi a światem zanikają, co jest jedną z cech rozpoznawczych doświadczenia mistycznego. Często towarzyszy im poczucie, że cały wszechświat jest po stronie osoby przeżywającej takie doświadczenie.

Sceptycy stwierdziliby, że tego rodzaju doświadczenia są po prostu ładnymi halucynacjami generowanymi przez mózg odurzony substancją zmieniającą świadomość. Jak by pani na to odpowiedziała?

Kilkadziesiąt lat temu psychiatrzy stworzyli słowo „psychodelik” na podstawie greckich wyrazów oznaczających „umysł” i „odsłaniać”, aby podkreślić, że tego rodzaju środki mogą ukazać nam zawartość naszej świadomości i czegoś nas o niej nauczyć. Obecnie coraz częściej mówi się również o tym, że zwiększają elastyczność psychologiczną i pobudzają neurony do rozwoju. Nigdy nie postrzegałam ich jako „halucynogeny”, czyli substancje wywołujące omamy, a tym bardziej nie uważam, że dostrzeganie współzależności wszystkich zjawisk jest urojeniem.

Używanie psychodelików i MDMA może jednak wiązać się z realnymi zagrożeniami.

To prawda, dlatego podczas badań klinicznych nad MDMA dbam o bezpieczeństwo pacjentów. Największą zaletą tego kontekstu jest fakt, że substancja jest przyjmowana w modelu medycznym, a nie modelu rekreacyjnym. Co prawda model rekreacyjny również może wpływać korzystnie na dobrostan, ale przy obecnej polityce narkotykowej jest bardziej ryzykowny, ponieważ tabletki ecstasy dostępne na czarnym rynku bywają zanieczyszczone, między innymi fentanylem, który jest silnie uzależniającym i niebezpiecznym opioidem. Na dodatek ludzie często przyjmują je w niesprzyjających warunkach albo niewystarczająco dbają o swój organizm, na przykład zbyt długo tańczą w dusznym klubie albo spożywają za mało lub za dużo wody. W rezultacie wzrasta prawdopodobieństwo wystąpienia negatywnych efektów, takich jak przegrzanie, odwodnienie albo – wręcz przeciwnie – przewodnienie organizmu, co może prowadzić nawet do śmierci. Dlatego tak ważna jest edukacja nakierowana na redukcję szkód wynikających z rekreacyjnego przyjmowania narkotyków: dzięki niej ludzie zdają sobie sprawę z potencjalnych zagrożeń i mogą podejmować bardziej świadome decyzje.

Natomiast w modelu medycznym ludzie przyjmują precyzyjnie odmierzoną dawkę czystego MDMA, a następnie leżą na wygodnym łóżku ze słuchawkami na uszach i opaską na oczach w obecności psychoterapeutów, którzy w razie potrzeby udzielają im pomocy. Wcześniej są odpowiednio przygotowywani, a później uczestniczą w dodatkowych spotkaniach, podczas których mogą omówić, przepracować i zintegrować swoje doświadczenie.

A jak to jest w przypadku klasycznych psychodelików takich jak psylocybina?

W ich przypadku mamy do czynienia ze znacznie mniejszym ryzykiem wystąpienia negatywnych reakcji – w standardowych dawkach nie wywierają one toksycznego wpływu na wątrobę, nerki, mózg i inne narządy. Mogą one jednak wywoływać bardzo intensywne doświadczenia i aktywować zaburzenia psychotyczne u osób z grupy ryzyka, więc ludzie z predyspozycjami do zaburzeń takich jak schizofrenia czy choroba afektywna dwubiegunowa powinni ich unikać. Poza tym niektórzy mogą pod ich wpływem czuć dezorientację i zachowywać się w niebezpieczny sposób dla nich samych albo dla innych, na przykład przez nieuwagę wejść pod koła samochodu. Pacjenci przyjmujący psychodeliki w kontekście medycznym znajdują się w bezpiecznej przestrzeni pod stałą obserwacją ekspertów, którzy zapewniają im opiekę również przed sesją i po jej zakończeniu, aby mogli się rozluźnić i skupić się na eksploracji własnego wnętrza. W takich warunkach ludzie często doświadczają pouczających wglądów psychologicznych, zyskując nową perspektywę na swoje życie i problemy.

Czy takie terapie są legalne, czy prowadzi się je w jakimś „podziemiu”?

Na razie psychodeliczne terapie w większości krajów nie są jeszcze legalne, a osoby, które oferują je na czarnym rynku, nie są w żaden sposób monitorowane i nadzorowane, przez co mogą dopuszczać się różnego rodzaju niewłaściwych zachowań. Niektóre z nich ochoczo wchodzą w rolę guru albo nauczycieli duchowych i pobierają duże opłaty za swoje usługi, ale niekoniecznie mają kwalifikacje niezbędne do pracy z odmiennymi stanami świadomości, a na dodatek mogą bez trudu wykorzystywać otwartość swoich klientów. Wszelkie środki psychoaktywne zwiększają podatność na różnego rodzaju nadużycia fizyczne, emocjonalne czy seksualne, zwłaszcza w kontekście undergroundowych sesji – zarówno indywidualnych, jak i grupowych – prowadzonych przez domorosłych terapeutów albo pseudoszamanów. Na dodatek ofiary często nie zgłaszają tego rodzaju przestępstw, ponieważ obawiają się konsekwencji prawnych wynikających z tego, że brały udział w nielegalnym procederze. Ten problem będzie istniał, dopóki terapie psychodeliczne nie zostaną prawnie uregulowane i wyciągnięte z undergroundu.

Niektóre kraje zachodnie zmierzają właśnie w tym kierunku: w przyszłym roku terapie z użyciem psylocybiny mają zostać uregulowane w amerykańskim stanie Oregon i kanadyjskiej prowincji Alberta.

Jestem za wszystkimi działaniami na rzecz edukacji i redukcji szkód związanych z przyjmowaniem narkotyków. Nowe przepisy we wspomnianych przez pana miejscach na pewno pozwolą lepiej nadzorować i pilnować ludzi, którzy oferują sesje terapeutyczne z użyciem psychodelików. Warto przy okazji wspomnieć, że stan Oregon zdecydował się również na dekryminalizację wszystkich narkotyków, co jest rozsądnym posunięciem, ponieważ użycie jakichkolwiek środków psychoaktywnych powinno być rozpatrywane w kategoriach zdrowia publicznego, a nie prawa karnego. W amerykańskich więzieniach siedzi mnóstwo ludzi, którzy trafili tam wyłącznie za posiadanie niedozwolonych substancji, ale nie wyrządzili nikomu krzywdy. To absurdalne. W tym momencie w Oregonie trwają dyskusje na temat tego, jak będzie wyglądać legalna terapia z użyciem grzybów psylocybinowych i kto będzie mógł ją prowadzić. Kolejne stany również przygotowują się do uregulowania tego obszaru. Jeśli prowadzone obecnie badania kliniczne zakończą się pomyślnie, MDMA zostanie wprowadzone do użycia medycznego w 2023 roku, a psylocybina w ciągu dwóch kolejnych lat. Wcześniej jednak potrzebujemy określić zasady korzystania z tych środków i stworzyć infrastrukturę do ich podawania, na przykład przeszkolić wystarczającą liczbę psychoterapeutów. Coraz więcej ludzi chciałoby używać tych substancji do leczenia różnych dolegliwości albo po prostu do samorozwoju, ale nie chce robić tego na własną rękę. W tym momencie trudno jest jednak stwierdzić, czy kuracje psychodeliczne będą w jakikolwiek sposób refundowane przez państwo lub firmy ubezpieczeniowe.

Powstaje coraz więcej firm zainteresowanych komercjalizacją psychodelików. Co pani o tym sądzi?

Tego rodzaju środki w ramach terapii podaje się tylko raz albo kilka razy, więc duże koncerny nie są nimi zainteresowane – wolą skupiać się na lekach, które pacjent musi kupować i przyjmować regularnie. Powstaje sporo małych firm dążących do medykalizacji psychodelików, a niektóre z nich dość agresywnie zabiegają o prawa patentowe, żeby zarabiać w przyszłości więcej pieniędzy. Rynek medycyny psychodelicznej jest bardzo niestabilny i dynamiczny, więc trudno przewidzieć jego przyszłość.

Porozmawialiśmy już o dobrej chemii. A czy istnieje jakaś zła chemia?

Żadna substancja nie jest zła sama w sobie. Niektórzy ludzie wpadają jednak w błędne koło związane z pogonią za mocnymi doznaniami oferowanymi przez dopaminę, która mocno pobudza układ nagrody, przez co sprzyja rozwojowi nałogów. Na dodatek w USA zmagamy się obecnie z epidemią uzależnienia od opioidowych leków przeciwbólowych, takich jak oksykodon czy fentanyl, które skutecznie uśmierzają ból i wywołują przyjemność, naśladując działanie endorfin. Jeśli jednak są przyjmowane zbyt często, organizm przyzwyczaja się do nich i trudniej jest mu produkować swoją naturalną dobrą chemię. Według mnie lepiej jest czerpać przyjemność z oksytocyny niż oksykodonu – na przykład poprzez czuły kontakt z kimś bliskim. Jeśli człowiek utrzymuje dobre relacje z samym sobą, partnerem lub partnerką, rodziną i otaczającą wspólnotą oraz czuje się połączony z przyrodą i kosmosem, prawdopodobnie nie będzie miał ochoty sięgać po tabletki przeciwbólowe ani przeciwdepresyjne. Gdy moi pacjenci chcą odstawić antydepresanty, zawsze ich pytam, czy regularnie ćwiczą, czy się wysypiają, czy dobrze się odżywiają i czy pielęgnują więzi uczuciowe z bliskimi. Mówię, że przed rezygnacją z farmakoterapii powinni zadbać o wszystkie te kwestie, aby były dla nich źródłem wsparcia i stabilizacji. Skuteczne rozwiązywanie problemów psychiatrycznych w większości przypadków wymaga uwzględnienia czynników społecznych i zrewidowania naszego stylu życia.

dr Julie Holland – psychiatrka, psychoterapeutka i psychofarmakolożka, ekspertka w dziedzinie polityki narkotykowej, autorka wielu publikacji, m.in. Dobra chemia (Cień Kształtu, 2022), Dlaczego bywam humorzastą zołzą (Czarna Owca, 2016), Ecstasy: The Complete Guide oraz The Pot Book: The Complete Guide to Cannabis.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.