Fragment książki „Jak zmienić swój umysł: czego nowe badania nad psychodelikami uczą nas o świadomości, umieraniu, uzależnieniu, depresji, śmierci i transcendencji”, Michael Pollan, Krytyka Polityczna, Warszawa 2021, tłum. Maciej Lorenc
https://wydawnictwo.krytykapolityczna.pl/jak-zmienic-swoj-umysl-michael-pollan-914
W połowie XX wieku do świata zachodniego gwałtownie wdarły się dwie niezwykłe molekuły, dwa organiczne związki cechujące się uderzająco bliźniaczym podobieństwem. W późniejszym czasie zmieniły one bieg społecznej, politycznej i kulturowej historii, a także osobiste historie milionów ludzi, którzy zdecydowali się wprowadzić je do swoich mózgów. Tak się złożyło, że odkrycie tych rewolucyjnych substancji chemicznych zbiegło się w czasie z innym gwałtownym zdarzeniem, które również wywarło wpływ na losy całego świata: z wybuchem bomby atomowej. Niektóre osoby zestawiały ze sobą te dwa wydarzenia i zwracały uwagę na kosmiczną synchroniczność, która wydawała się je łączyć. Na świat wypuszczono nowe nadzwyczajne energie i nic nigdy nie było już takie jak wcześniej.
Pierwsza z wyżej wspomnianych molekuł pojawiła się w wyniku przypadkowego odkrycia naukowego. Dietyloamid kwasu D-lizergowego, znany powszechnie jako LSD, został zsyntetyzowany przez Alberta Hofmanna w 1938 roku – niedługo po tym, jak fizycy po raz pierwszy rozszczepili atom uranu. Hofmann pracował w szwajcarskiej firmie Sandoz i szukał leku pobudzającego krążenie, a nie środka psychoaktywnego. Dopiero pięć lat później, gdy przez przypadek przyjął maleńką ilość nowej substancji, zdał sobie sprawę, że stworzył coś potężnego – przerażającego, a zarazem cudownego.
Druga ze wspomnianych molekuł istniała natomiast od tysięcy lat, chociaż nikt w rozwiniętym świecie nie zdawał sobie z tego sprawy. Została wyprodukowana nie przez chemika, lecz przez małego i niepozornego brązowego grzyba, i stała się znana jako psylocybina. Rdzenne ludy Meksyku i Ameryki Środkowej przez stulecia spożywały ją jako sakrament. Aztekowie określali wytwarzającego ją grzyba mianem teonanácatl, czyli „ciałem bogów”, ale po hiszpańskim podboju jego użycie zostało brutalnie stłumione przez Kościół rzymskokatolicki i zepchnięte do podziemia. W 1955 roku, dwanaście lat po odkryciu LSD przez Alberta Hofmanna, manhattański bankier i mykolog amator Robert Gordon Wasson skosztował magicznych grzybów w mieście Huautla de Jiménez w stanie Oaxaca na południu Meksyku, a dwa lata później opublikował w czasopiśmie „Life” piętnastostronicowy artykuł o „grzybach wywołujących dziwne wizje”. Informacje o pojawieniu się nowej formy świadomości po raz pierwszy dotarły wówczas do ogółu społeczeństwa. (W 1957 roku wiedza o LSD przeważnie nie wykraczała poza środowisko badaczy i ekspertów od zdrowia psychicznego). Przez kilka kolejnych lat ludzie nie zdawali sobie sprawy z doniosłości tego wydarzenia, ale wówczas historia świata zachodniego uległa zmianie.
Trudno przecenić wpływ, jaki wywarły na świat te dwie molekuły. Pojawienie się LSD można powiązać z rewolucją neuronaukową, która rozpoczęła się w latach 50. XX wieku, kiedy to naukowcy odkryli rolę, którą pełnią neuroprzekaźniki w mózgu. Fakt, że maleńka ilość LSD, mierzona w mikrogramach, była w stanie wywołać symptomy przypominające psychozę, zainspirował neuronaukowców do poszukiwania neurochemicznej podstawy zaburzeń psychicznych, którym wcześniej przypisywano psychologiczne pochodzenie. W tym samym czasie psychodeliki znalazły zastosowanie w psychoterapii, w której używano ich do leczenia różnego rodzaju dolegliwości, między innymi alkoholizmu, stanów lękowych i depresji. Przez większą część lat 50. i na początku lat 60. wielu przedstawicieli psychiatrycznego establishmentu uważało LSD i psylocybinę za cudowne leki.

Pojawienie się tych dwóch substancji jest powiązane również z powstaniem kontrkultury w latach 60. ubiegłego wieku, a zwłaszcza z jej charakterystycznym duchem i stylem. Po raz pierwszy w historii młodzież miała swój własny rytuał przejścia: „trip na kwasie”. Wcześniejsze rytuały przejścia zawsze wprowadzały młodych w dorosłość, natomiast ten przenosił ich do krainy umysłu, z której istnienia większość dorosłych nawet nie zdawała sobie sprawy. Jego wpływ na społeczeństwo był, delikatnie mówiąc, wstrząsający.
Mimo tego pod koniec lat 60. fale społecznych i politycznych zmian wywołane przez te molekuły wydawały się słabnąć. W ogromnej liczbie doniesień medialnych zaczęły pojawiać się informacje o ciemnej stronie psychodelików (bad tripach, załamaniach psychotycznych, flashbackach, samobójstwach), a od 1965 roku entuzjazm otaczający te nowe substancje ustąpił miejsca panice moralnej. Kultura i nauka odwróciły się od psychodelików z równie dużą gwałtownością, z jaką kiedyś się na nie otworzyły. Wcześniej te substancje były legalne w większości miejsc, ale pod koniec dekady zostały zakazane i zepchnięte do podziemia. Przynajmniej jedna z dwóch XX-wiecznych bomb została rozbrojona.
Następnie wydarzyło się coś niespodziewanego i znaczącego. Na początku lat 90. ubiegłego wieku, daleko poza polem widzenia większości z nas, mała grupka naukowców, psychoterapeutów i tak zwanych psychonautów doszła do wniosku, że nauka i kultura utraciły coś cennego. Postanowiła więc to odzyskać.
Obecnie, po kilku dekadach tłumienia i lekceważenia, psychodeliki przeżywają renesans. Nowe pokolenie naukowców, często czerpiących inspirację ze swoich osobistych doświadczeń z tymi substancjami, sprawdza ich potencjał w leczeniu zaburzeń psychicznych, takich jak depresja, stany lękowe, traumy czy uzależnienia. Inni badacze używają ich natomiast w połączeniu z nowymi technikami neuroobrazowania, aby badać związki między mózgiem a umysłem, z nadzieją, że uda im się rozwikłać niektóre z tajemnic świadomości.
Dobrym sposobem na zrozumienie złożonego systemu jest zakłócenie jego funkcjonowania i obserwowanie dalszego rozwoju wydarzeń. Zderzając ze sobą atomy, akcelerator cząstek zmusza je do tego, żeby ujawniły swoje tajemnice. Podając psychodeliki w starannie odmierzonych dawkach, neuronaukowcy są w stanie gruntownie zakłócić normalną świadomość ochotników, rozpuszczając struktury jaźni i wywołując coś, co można określić jako doświadczenie mistyczne. Narzędzia do neuroobrazowania mogą wówczas monitorować zmiany aktywności mózgu i tworzące się układy połączeń. Już teraz ta praca dostarcza zaskakujących informacji o „neuronalnych korelatach” poczucia „ja” i doświadczeń duchowych. Stary komunał z lat 60. mówiący o tym, że psychodeliki oferują klucz do zrozumienia – i „rozszerzenia” – świadomości, nie brzmi obecnie już tak niedorzecznie.
Jak zmienić swój umysł to opowieść o tym renesansie. Przedstawiona tu historia, choć odnosi się do kwestii ogólnospołecznych, ma jednocześnie niezwykle osobisty charakter, którego początkowo w ogóle nie miała. Prawdopodobnie nie dało się tego uniknąć. Gdy gromadziłem informacje o ludziach prowadzących badania nad psychodelikami, miałem coraz większą ochotę na zwiedzenie tego nowego krajobrazu umysłu. Zapragnąłem na własnej skórze doświadczyć zmian w świadomości wywoływanych przez te molekuły i zobaczyć, czego – jeśli w ogóle czegokolwiek – mogą mnie nauczyć o moim umyśle i co mogą wnieść do mojego życia (…)
Nie miałem wówczas pewności, czy kiedykolwiek przytrafiło mi się jakieś „doniosłe duchowo” doświadczenie, a tym bardziej nie byłem w stanie stworzyć rankingu tego rodzaju przeżyć. Artykuł z 2006 roku pt. Psilocybin Can Occasion Mystical-Type Experiences Having Substantial and Sustained Personal Meaning and Spiritual Significance [Psylocybina może wywoływać doświadczenia mistyczne o znacznym i długotrwałym osobistym znaczeniu i duchowej doniosłości] wzbudził więc we mnie ciekawość, ale również sceptycyzm. Wielu ochotników twierdziło, że uzyskało dostęp do alternatywnej rzeczywistości, do „innego świata”, w którym nie obowiązują standardowe prawa fizyki, a przeróżne przejawy kosmicznej świadomości albo boskości zdają się być realne.
Wszystkie te informacje były dla mnie dość trudne do przyjęcia (czy nie dotyczyły po prostu narkotycznych halucynacji?), a jednocześnie intrygujące; jakaś część mnie chciała traktować to jako prawdę, czymkolwiek dokładnie „to” było. Byłem tym zaskoczony, ponieważ nigdy wcześniej nie uważałem się za osobę szczególnie uduchowioną, a tym bardziej mistyczną. Prawdopodobnie wynikało to po części z mojego światopoglądu, a po części z mojego zaniedbania: nie otrzymałem religijnego wychowania i nigdy nie poświęcałem zbyt dużo czasu na zgłębianie tajników duchowych ścieżek. Zasadniczo jestem materialistą filozoficznym, który uważa, że materia stanowi fundament świata i że za pomocą rządzących nią praw fizyki powinniśmy być w stanie wytłumaczyć każde zdarzenie. Skłaniam się ku naukowym wyjaśnieniom zjawisk i wychodzę z założenia, że istnieje wyłącznie świat materialny. Zdaję sobie jednak sprawę z ograniczeń naukowo-materialistycznej perspektywy i wierzę, że przyroda (w tym również ludzki umysł) wciąż skrywa w sobie niezgłębione tajemnice, do których nauka wydaje się niekiedy odnosić w arogancki i niesłusznie lekceważący sposób.
Czy to możliwe, że jedno doświadczenie psychodeliczne – coś wywołanego wyłącznie połknięciem tabletki albo kwadratowego papierka – jest w stanie podać w wątpliwość tego rodzaju światopogląd? Czy jest w stanie zmienić nasz sposób myślenia o śmiertelności? Czy jest w stanie trwale zmienić ludzki umysł?
Te rozmyślania zawładnęły moją wyobraźnią. Czułem się trochę tak, jakby w dobrze znanym pomieszczeniu (czyli moim własnym umyśle) ktoś nagle pokazał mi drzwi, których z jakiegoś powodu nigdy wcześniej nie zauważyłem. Na dodatek ludzie budzący we mnie zaufanie (naukowcy!) twierdzili, że po drugiej stronie znajduje się zupełnie nowy sposób myślenia – i bycia! Wystarczyło jedynie nacisnąć klamkę i przekroczyć próg. Kto nie byłby zaintrygowany czymś takim? Nie starałem się zmienić mojego życia, ale myśli o uzyskaniu dodatkowej wiedzy na jego temat i rzuceniu nowego światła na mój stary świat zaczęły w coraz większym stopniu zajmować mój umysł. Być może jednak w moim życiu brakowało czegoś, czego po prostu nie potrafiłem nazwać.
Wiedziałem już trochę o tego rodzaju drzwiach, ponieważ wcześniej w mojej karierze zawodowej zdarzyło mi się pisać o psychoaktywnych roślinach. W książce The Botany of Desire [Botanika pragnienia] dość dużo miejsca poświęciłem ludzkiemu pragnieniu wywoływania zmian w świadomości i byłem zaskoczony, gdy dowiedziałem się o jego uniwersalności. Nie istnieje na świecie ani jedna kultura (no dobrze, jedna istnieje: Inuici wydają się być wyjątkiem potwierdzającym tę regułę, ale tylko dlatego, że na zamieszkiwanych przez nich terenach nie rośnie żadna roślina psychoaktywna, a przynajmniej jeszcze nie), która nie używałaby określonych roślin do zmieniania treści umysłu – czy to do uzdrawiania, czy do wywoływania stanu odurzania, czy do praktyk duchowych. Fakt, że tak osobliwy i pozornie szkodliwy popęd może istnieć obok naszych pragnień dotyczących pożywienia, piękna i seksu (mających znacznie bardziej oczywisty sens ewolucyjny), domagał się wyjaśnienia. Najprostsze wytłumaczenie było takie, że substancje psychoaktywne pomagają zmniejszyć ból i znudzenie. Jednakże potężne emocje, skomplikowane tabu i rytuały otaczające wiele z tych psychoaktywnych gatunków sugerują, że mamy do czynienia z czymś więcej.
Dowiedziałem się, że nasz gatunek od dawna dość powszechnie korzysta z roślin i grzybów, które mogą wywoływać radykalne zmiany w świadomości i służą jako narzędzia do uzdrawiania umysłu, jako elementy rytuałów przejścia i jako środki do komunikowania się z nadprzyrodzonymi sferami, czyli światami duchowymi. Używano ich już w starożytności i otaczano czcią w wielu kulturach, ale jestem skłonny zaryzykować stwierdzenie, że mogą mieć jeszcze jedno zastosowanie: wzbogacać zbiorową wyobraźnię (kulturę) o nowe pomysły i wizje, które garstka ludzi wynosi ze swoich wewnętrznych podróży.
Zdjęcie autora: Jeannette Montgomery Barron